
W lipcu 2012 roku, w szpitalu w Głubczycach zmarł na dyżurze 52 – letni anestezjolog. Był to jego piąty z kolei dyżur. Śmierć naszego kolegi odbiła się szerokim echem w mediach. Pytanie zadawane najczęściej – czy do tragicznego zdarzenia mogło przyczynić się przemęczenie? — jest retoryczne. W komentarzach medialnych przytacza się dyżurowe rekordy i opisuje przykłady pracy na wielu etatach połączonych z dyżurowaniem. Z reguły stawiane jest równie retoryczne pytanie, czy lekarz pracujący w takim systemie może być niebezpieczny dla pacjenta? Problemem czasu pracy lekarzy zajął się OZZL i Naczelna Rada Lekarska. Z inicjatywy OZZL powstał nieformalny zespół w ministerstwie zdrowia pod kierunkiem min. Włodarczyka który ma zająć się tą sprawą.
„..Lekarze w Polsce od półwiecza przyzwyczajeni są do tego, że muszą mało zarabiać w podstawowym miejscu pracy. W zamian rządzący dają im „wolność” dorabiania bez ograniczeń. Lekarze korzystając z tej „wolności”, zmniejszają jednocześnie presję na podwyżki płac zasadniczych i utrudniają uzyskanie lepszych wynagrodzeń także pozostałym lekarzom, co bardzo odpowiada rządzącym i cieszy się ich poparciem — argumentuje Krzysztof Bukiel, przewodniczący OZZL.
W apelu do ministra zdrowia Prezydium NRL pisze: „..Interesy pacjentów i lekarzy są zbieżne. Pacjenci chcą być leczeni przez wypoczętych lekarzy, którzy mają dla nich czas i nie spieszą się do kolejnych miejsc pracy. Lekarze powinni być wypoczęci, mieć czas na bezpośredni kontakt z pacjentem, czas na podnoszenie kwalifikacji, chcieliby pracować w jednym miejscu otrzymując tam godziwe wynagrodzenie. Niestety system ochrony zdrowia nie umożliwia tego ani pacjentom ani lekarzom”
Od blisko 4 lat, obowiązują w naszym kraju przepisy ograniczające czas pracy lekarzy do 48 godzin lub (w przypadku podpisania tzw. klauzuli opt-out) do 65 godzin w tygodniu. Przyjęliśmy rozwiązania unijne, ale ich stosowanie w praktyce przypomina ograniczenia prędkości na polskich drogach. Są powszechnie ignorowane. Przepisy te nie dotyczą bowiem zatrudnionych na umowach cywilno – prawnych. Jeżeli lekarz jest zatrudniony na etacie, to nikt mu nie zabroni pełnić dowolną ilość dyżurów w innym miejscu pracy. Znane są zresztą przykłady, gdy w jednym szpitalu można pracować na umowie o pracę i dyżurować na kontrakcie (wprowadza się pośrednika – fikcyjną firmę zewnętrzną).
W jednym wszyscy są zgodni. Gdyby wprowadzić normy unijne czasu pracy, cały system ochrony zdrowia w Polsce przestaje funkcjonować z dnia na dzień. Przy powszechnym zastosowaniu klauzuli „opt-out” (konieczna jest jednak zgoda wszystkich lekarzy), duża część placówek medycznych może da sobie radę. Natomiast większość stacji pogotowia ratunkowego i oddziałów ratunkowych można zamknąć, nawet nie próbując układać grafików. Lekarzy w Polsce jest za mało. Szacunkowo mówi się o konieczności zatrudnienia dodatkowych 20 tysięcy. Skąd ich wziąć?
Prawdopodobnie po wielkiej burzy pozostanie jak dotychczas. Może wzrosną stawki dyżurowe, co ucieszy dyżurowych rekordzistów. A przecież fizjologowie nie zostawiają złudzeń co do wpływu zmęczenia na funkcjonowanie organizmu. Pomiędzy 10 a 26 godziną czuwania funkcje poznawcze pogarszają się w sposób porównywalny ze zwiększaniem stężenia alkoholu we krwi o 0.04 promila na godzinę. Oznacza to, że w 24 godzinie czuwania funkcjonujemy podobnie jak przy stężeniu około 0.56 promila alkoholu. Nawet jeżeli śpimy w trakcie dyżuru, nie jest to prawdziwy wypoczynek. Sen w czasie dyżuru medycznego jest zazwyczaj pozbawiony 3 i 4 fazy snu NREM (sen głęboki) niezbędnej do pełnej regeneracji mózgu. Jak ta fizjologiczna prawda wygląda w praktyce, wie każdy dyżurujący.
Związek zawodowy lekarzy postuluje zakaz umów cywilno-prawnych lub wprowadzenie przepisów o czasie pracy lekarzy podobnych do takich jakie obowiązują kierowców zawodowych. Ścisłe monitorowanie czasu pracy, niezależnie od ilości etatów i formy zatrudnienia proponuje również izba lekarska. Czas pracy kierowców regulowany jest specjalną ustawą. Kierowcy pilnowani są przy pomocy wskazań tachografów i wpisów w karcie kierowcy. Trudno wyobrazić sobie takie instrumenty w pracy lekarza. Ale jest też prostsza forma. Kierowcy są zobowiązani złożyć u pracodawcy oświadczenie na piśmie o wymiarze zatrudnienia albo o „nie pozostawaniu w zatrudnieniu u innego pracodawcy”. Jak komentuje jednak prezes Hamankiewicz –„..lekarzy w białych kołnierzykach kontrolujące ich czipy będą zapewne uwierać”
Pomijając normy unijne (które przecież w Polsce i tak nie są przestrzegane), nasuwa się pytanie, ile maksymalnie dyżurów powinien mieć lekarz? Takie pytanie zadał w sondażu OZZL (respondenci byli wybrani spoza środowiska medycznego). Średnia wyszła 5,3 dyżuru na miesiąc. Jest to zgodne z powszechnym poglądem wśród lekarzy, że granica rozsądku to 6 dyżurów w miesiącu.
Jedyną grupą lekarską która jest jednorodnie zatrudniona (umowa o pracę) są rezydenci. Ale przecież pracują oni w określonym środowisku. Dochodzi do paradoksów. Jeżeli na jednym oddziale pracują rezydenci i lekarze kontraktowi, to „ucząca się młodzież” pracuje krócej. Anglosaski system kształcenia polegający na ciągłej obecności rezydenta w pracy był morderczy, ale szkoleniowo przynosił szybkie i dobre efekty. W mojej dziedzinie – chirurgii, podobnie działał system ostrych dyżurów. Organizacyjnie nie do utrzymania, ale dla szkolenia specjalizujących był znakomity. Dzisiaj codziennością jest schodzenie rezydenta po dyżurze, mimo że są do wykonania operacje które dla jego kształcenia są niezbędne. „Czy wolicie być leczeni przez zmęczonego, czy niedoświadczonego lekarza?” – zapytał w dyskusji na jednym ze zjazdów kolega z Wielkiej Brytanii. Szukanie złotego środka jest równie mityczne jak poszukiwanie złotego Grala. Przynajmniej w Anglii. W Polsce, w kraju zamieszkanym przez bardziej kreatywnych obywateli jest inaczej. „Gazeta Wyborcza” zamieściła wywiad z anonimową rezydentką ginekologii. Młoda Pani doktor zgodnie z Kodeksem Pracy i Ustawą o Działalności Leczniczej pracuje i dyżuruje w ramach etatu rezydenckiego. Tyle, że w dniach gdy nie ma dyżuru pracuje do 20– tej w Poradni Ginekologicznej. Nie ma specjalizacji, ale specjalistów brakuje, zwłaszcza za stawkę NFZ –u. Soboty i niedzielę lekarka spędza w Pogotowiu Ratunkowym. Wolne ma dwa dni w miesiącu. Czy wtedy nasza rezydentka siada do książek i pogłębia swą wiedzę? Nie trzeba fizjologa aby wiedzieć, że te wolne dni spędza w łóżku. Chodzi oczywiście o sen, zresztą jej partner życiowy nie wytrzymał takiego grafiku pracy i odszedł. Tak więc specjalizująca się lekarka pracuje tak ciężko jak amerykański „intern” mieszkający w szpitalu. Gdyby ten czas który poświęca na pracę w poradni i pogotowiu spędzała w macierzystym oddziale, mogłaby szybko zostać doświadczoną rezydentką tak jak jej amerykańscy odpowiednicy. W wywiadzie Pani doktor twierdzi, że nabiera doświadczenia przyjmując po kilkadziesiąt pacjentek dziennie w poradni. Takie ma złudzenia co do swojej chałtury.
Oczywiście chodzi o pieniądze. Każdy chce godnie zarabiać. „Godnie” to znaczy ile? I za jaką cenę? Czy nie powinno budzić niepokoju, gdy w grupie doktorów 50+ są tacy, którzy uważają, że bez dyżurów 10+ na miesiąc nie dopną swego budżetu domowego?
Nasz kolega z Głubczyc zmarł 21 lipca. Przed tragicznym 5 – dniowym maratonem dyżurowym, kilka dni wcześniej miał podobny, ale 7 – dniowy. W ramach kontraktu pracował w pogotowiu i na bloku operacyjnym. U tego samego pracodawcy. Miał 12 dyżurów w 3 tygodnie. Zgodnie z prawem, bo przecież umowa cywilno – prawna nie podlega przepisom Kodeksu Pracy. Ktoś (również zgodnie z prawem) musiał imienne faktury ze śmiertelną dawką dyżurów podpisać. Recepta na śmierć?
Autor: Grzegorz Wojciechowski